Wydawało
by się, że nie może być nic prostszego jak opuszczenie statku po jego przybyciu
do celu podróży. Tak sądzą wszyscy, prosta sprawa. Zanim statek przycumuje do
nadbrzeża, bagaż pasażerów przeglądają celnicy, inni oglądają dokumenty
sprawdzając tożsamość, po czym pasażerowie schodzą na brzeg. Kogo stać na podróż
w wygodnej kajucie pasażerskiej, temu opuszczenie statku nie sprawia większych
trudności; po pobieżnym sprawdzeniu dokumentów paszportowych i bagażu służba
emigracyjna wydaje stosowne pozwolenie (wizę) i przybywający może po opuszczeniu
statku udać się gdzie tylko chce. Tzw. turyści nie są uwzględniani w
amerykańskich statystykach, gdyż nie deklarują chęci osiedlenia się w Ameryce. W
przypadku pasażerów pokładowych w portach Stanów Zjednoczonych Ameryki, sprawa
nie wygląda już tak prosto. Pod określeniem emigranci-przesiedleńcy statystyka
rozumie tylko pasażerów pokładowych, i im poświęca cały istniejący srogi
amerykański system prawny. Od 1820 roku, to jest od czasu, od kiedy w Ameryce
zaczęto rejestrować emigrantów, liczba tych ostatnich wzrosła do przerażającej
wielkości. W 1820 r. do USA przybyło 8385 emigrantów, a w 1903 r. było ich już
857016.
W 1882 roku ustanowiono prawo, w/g którego przesiedleńcy musieli spełniać
określone warunki. W 1903 r. stosując nowe prawo, nie przyjmowano emigranta
który nie miał zagwarantowanej pracy w USA. Prawo emigracyjne zakazywało
przyjmowania w USA wielu kategorii osób, w tym: chorych na gruźlicę, chorych
umysłowo, karłowatych, osób z chorobami zakaźnymi, bez zawodu lub zawodów nie
wymagających kwalifikacji, poszukiwanych i osądzonych przestępców, za wyjątkiem
przestępstw politycznych, oraz pracowników na kontraktach - tj. takich z którymi
amerykańskie przedsiębiorstwa zawarły umowy o pracę w/g ich specjalności poza
granicami USA. W ostatnim czasie nie przyjmuję się emigrantów, oskarżonych o
wystąpienia przeciwko władzom państwowym kraju pochodzenia.
Gruźlicy
nie są przyjmowani w Ameryce nawet jeśli zostali z tej choroby wcześniej
wyleczeni. Nadzór dla prawidłowego stosowania prawa emigracyjnego powierzono
specjalnie do tego celu powołanym komisarzom emigracyjnym, urzędującym we
wszystkich portach do których przybywają statki z emigrantami, wraz z ekipami
swoich lekarzy i inspektorów emigracyjnych. Komisarze decydowali kto spośród
emigrantów otrzyma prawo wjazdu a kto zostanie odesłany w drogę powrotną.
Większość emigrantów przybywa do Ameryki w porcie Nowy Jork. Liczba
przyjeżdżających do Nowego Jorku dochodzi do 12 000 dziennie. Jeszcze na redzie
portu na pokład statku przybywał urzędnik emigracyjny, który na podstawie
dokumentów okrętowych dokonuje oceny kto z pasażerów tzw. kajutowych, będzie
traktowany na równi z pasażerami pokładowymi. Ci pasażerowie nie mogli opuszczać
statku, do tej pory, aż ich nie zabiorą na brzeg małe statki parowe, i nie
zostaną poddani ocenie emigracyjnej. W oczekiwaniu na przewiezienie przez
parowce, która jednorazowo zabierały po około 400 ludzi, dokonywana była odprawa
celna. Trwała ona bardzo krótko, gdyż emigranci zazwyczaj nie posiadali rzeczy
cennych, podlegających ocleniu. W trakcie tej kontroli wśród pasażerów krążą
cywilni policjanci, zadaniem których jest wyłowienie osób poszukiwanych, i
przestępców. Po kontroli celnej następuje dalszy etap. Parowce przybywają przed
urząd emigracyjny, ale nie można z nich zejść do czasu aż, nie opuszczą go
uprzednio przywiezieni pasażerowie co niejednokrotnie trwa całe godziny. Kiedy
ich już wysadzą, udają się długim, drewnianym pomostem do góry, gdzie winni
czekać na swoją kolej przejścia przed siedzącymi inspektorami. Tym sposobem
wędrują gęsiego przed urzędnikami emigracyjnymi, z których każdy zadaje inne
pytania. Lekarze niezbyt wiele czasu poświęcają przesiedleńcom. Pokładowi
pasażerowie są poddawani kontroli lekarskiej jeszcze przed zaokrętowaniem w
Europie, przy czym tamta kontrola nie musi być wiążąca dla lekarza
emigracyjnego. Poza tym pokładowi pasażerowie w pierwszych dniach podróży
poddani byli szczepieniom przeciwko ospie, tak że
lekarzom w Nowym Jorku nie pozostawało wiele pracy. W 1903 r. prawa do emigracji
z uwagi na stan zdrowia odmówiono w 1797 przypadkach.
Tym
bezwzględniej odnoszą się inspektorzy emigracyjni do pozostałych przesiedleńców.
Zaskakują ich niby niewinnymi pytaniami, doprowadzając do granicy wytrzymałości.
Oto jakie zadają pytania:
- czym zamierzasz zajmować się w Ameryce ?
- Pracować, - odpowiada pytany.
- A masz już pracę ? - pyta inspektor.
Przesiedleniec stoi zasmucony. Boi się że, zostanie odprawiony z powrotem jeśli
odpowie "nie", i odpowiada twierdząco, chociaż jeszcze nie wie kiedy i czym
będzie się zajmował w Ameryce. Po tej odpowiedzi zostaje on odłączony od
pozostałych jako "zakontraktowany pracownik" w celu odesłania do Europy, lub
zostanie skazany za kłamliwą odpowiedź na areszt emigracyjny w Ellis Island.
Przesiedleńców którzy w ten sposób skłamali, przewozi się z powrotem na statek.
Jednakże, w czasie przedłużającej się drogi, jego oświadczenie często zapomina
się, uznając że po prostu "tak" , odpowiadającemu wyrwało się przypadkowo. W
1903 r. w drogę powrotną z tego powodu odesłano 1086 "zakontraktowanych
pracowników". Stoją dalej przesiedleńcy szczęśliwi że, udało im się uniknąć losu
"kontraktowych pracowników", gdy tymczasem czeka na nich kolejna pułapka przy
pytaniu o środki do życia. Jeden z inspektorów wiedząc ile przesiedleniec ma
pieniędzy, pyta co przesiedleniec zamierza z nimi zrobić. Od udzielonej
odpowiedzi uzależniona może być decyzja czy otrzyma zgodę na pozostanie, czy
trzeba będzie wracać. Czy istnieje jakiś limit pieniędzy od którego uzależniona
jest decyzja, tego nie udało się ustalić. Z praktyki wynika że, trzeba mieć
pomiędzy 10 a 30 $. Pytanie o pieniądze służyło do regulacji ilości udzielanych
decyzji emigracyjnych. Gdy chętnych było dużo, podnoszono limit posiadanych
pieniędzy, gdy liczba przyjezdnych spadała, wymagania co do sum pieniędzy
obniżano. Autor tego reportażu otrzymał zgodę na pobyt mając wszystkiego 8 $. W
1903 r. 5812 osób odesłano jako nie mających środków do pozostania w Ameryce.
Skoro już odpowiedzi na pytania o pracę i posiadane środki pieniężne zadowoliły
inspektorów, pytają teraz o końcowy cel podróży. Jeśli przesiedleniec odpowiada
że, pozostaje w miejscu, dostaje pozwolenie na emigrację. Ale to
jeszcze nie koniec. Kolejny inspektor kieruje przesiedleńca do kasy gdzie
posiadane pieniądze musi zamienić na amerykańskie, tym samym uniemożliwiając
dokonanie korzystniejszej wymiany u ulicznych handlarzy. Po tym, z drżącym
sercem przesiedleniec udaje się w kierunku wyjścia. Przechodząc wśród tłumu
urzędników widzi olbrzymią galerię bogato zdobioną, kończącą się wyjściem do
wolności. Za barierami kłębi się tłum witających emigranta różnymi obco
brzmiącymi i nieznanymi propozycjami. Jeszcze nie rozumie ich znaczenia, kiedy
ktoś nieznany chwyta go za brodę, ktoś inny daje mu takiego kopniaka że, leci na
sześć - osiem kroków naprzód. Zasłania się, ogląda żeby zobaczyć kto go napada,
pokazując zdziwione niejednokrotnie z głupią miną, oblicze. Jeszcze kilka kroków
i teraz już wie jak wyglądają pierwsze kroki na amerykańskiej ziemi. Od teraz
może już robić co tylko chce, jeśli po dotychczasowych przejściach pozostała mu
na cokolwiek ochota.Tak przebiega droga do wolności tych nad którymi czuwała
opatrzność.
Inaczej wyglądają losy przesiedleńców, którym lekarze bądź inspektorzy
imigracyjni znaleźli jakikolwiek powód by ich zatrzymać. Zostają
przetransportowani na Ellis Island, gdzie będą przetrzymywani w osobnych celach,
do tego czasu, aż ich nie znajdzie rodzina lub krewni, ludzie którzy poręczą za
nich finansowo, wyswobadzając z odosobnienia i kierując do ponownej weryfikacji
przed urzędnikami emigracyjnymi, bądź specjalna komisja nie rozpatrzy ich prawo
do uzyskania statusu emigranta. Ale takie przypadki zdarzają się rzadko, tylko z
pomocą adwokata co kosztuje krocie, i mało kogo na to stać. Dlatego nie
otrzymując z nikąd pomocy odstawiani są na statek którym przypłynęli i na koszt
armatora odpływają do
ojczyzny.
Widzenie z zatrzymanymi na Ellis Island przesiedleńcami, którzy nie otrzymali
prawa do emigracji, z członkami ich rodziny którzy przybyli razem, a prawo takie
otrzymali, odbywało się w przygnębiających okolicznościach. Zatrzymanych
przetrzymywano w ogromnej stalowej okratowanej klatce, przez które można było
trzymać się za ręce i prowadzić rozmowę. Często po pożegnaniu okazywało się że
widzieli się oni ostatni raz w życiu.Wszystko to odbywa się na Ellis Island,
gdzie stworzono opisane warunki dla ubiegających się o emigrację. W innych
miastach portowych takich warunków przesiedleńcom którym odmówiono prawa pobytu,
nie zapewniono. W/g informacji generalnego komisarza d/s emigrantów, w San
Francisco, przesiedleńców oczekujących na odesłanie do kraju pochodzenia
przetrzymywano w zwykłych więzieniach do czasu zaokrętowania na statek lub do
czasu gdy ustaną przeszkody w udzieleniu prawa emigracyjnego.Emigranci którzy
otrzymali prawo pobytu, a w trakcie przesłuchań ujawnili jako miejsce docelowe
inne niż Nowy Jork, przetrzymywani byli na Ellis Island do czasu gdy był
zorganizowany wyjazd do zadeklarowanego miejsca osiedlenia. Oni byli poddani
kontroli w trakcie podróży koleją. Organizatorzy przejazdów, w tym przypadku
kompanie kolejowe, organizowały też transport parowcami. Przed podróżą
organizator przejazdu emigrantów przedstawiał urzędowi na Ellis Island
wystawione bilety podróży. Po przybyciu na miejsce emigrant stawał się wolny,
będąc od tej pory dysponentem swojego losu.