Upadek królestwa
Królestwo na Williamsburgh lśni w słońcu jesiennym,
ciepłem miejskiej pajęczyny.
Chasydzi sąsiadują z hipsterami którzy kontemplują
jazzowe frazy, muzyczne konstelacje Parkera
i Gillespiego.
Dźwięki mieszają się z hardcorowymi riffami lat
osiemdziesiątych, rozbrzmiewa nieokiełzana energia
sprzed wielkiego wybuchu na Manhattanie po którym
unosiła się chmura pyłu, i został ból w krzyżu.
Niepokorni artyści mają tradycje za nic, uprawiają
seks na skwerach, obok fabryk śmieci.
Ciała przeglądają się w piercingu, w koralikach,
kolorowych dredach na lewobrzeżnej East River.
Oswajam was, ten co życie kocha obumrze bo aby żyć
trzeba umieć umrzeć, wejść w mleczne światło
wstąpić do jednego z barów, i zawisnąć na krzyżu,
jak król grozy stracić wszystko co się kocha
w ostatniej wojnie którą pył przyniósł.