Rekapitulacja lub 451 stopni Fahrenheita
czy wiesz o tym? że ten świat który mógłbym nazwać moim,
już nie istnieje. wymarł, rozpadł się wraz z ostatnimi
skamielinami skorup, wyliniał doszczętnie na wymroczu
oczu pamiętającym uśmiech wczorajszy, który stał się,
przedostatnim zapamiętanym obrazem dzieciństwa w arkadii,
w której byłem wolnym najmitą z gildią białej lilii.
a ludzie księgi tam tak ważni, jak dla dziecka czytany
ostatni Mohikanin w Pięcioksięgu przygód Sokolego Oka.
bez skrótów pięciominutowych streszczeń, które przywodzą
na stos, stos pacierzowy Marsjasza, ten świat strażaka
Montaga. nie masz czasu to nie czytaj mojego bełkotu,
przydługich szpalt, o radości i zanikaniu powolnym.
A słowik jak słownik upada w nieregulaminową śmierć,
tą z monologów Eurypidesa w życie bez estymy obcinając
klasyków, niczym papier toaletowy w jednostronicowym
streszczeniu. wyliczając pagórki soczyste zieleńce,
i smak łez słonawy z pamięci, moją skalę w twoim
dreszczu obrzydzenia, gdy deus ex machina jak
nienaoliwiony zawias. zmierza do zakończenia,
intelektualnych schematów tych przez pięć stuleci.