Oddech Diabła

Stałem się śmiercią, niszczycielem światów
zrobiłem to w imię pokoju,
ze względu na mnie setki tysięcy słońc
nagle rozbłysło na niebie.

To było straszne, a jednocześnie piękne,
nad epicentrum w jednej chwili
popiół i z naświetlenia pozostały cienie.

W innej emanacji oddałem pokłon Sziwie,
pokłon własnej jaźni,
kult Asklepiosa – Sotera w Pergamonie
powstał dużo wcześniej
przed epigonem Jezusem, który zawisł
na krzyżu.

To ja stworzyłem w Afryce
pierwsze obozy koncentracyjne dla Burów,
w Namibii na skalistej wyspie rekinów
i wśród morza piasku
utworzyłem piekło na ziemi
pozostały po nich bielejące kości
murzyńskie czaszki,

można grać w piłkę nożną
niegdysiejszymi obiektami westchnień
domorosłych antropologów
wyznawców rasowej higieny,
gdzie funkcjonuje pole kempingowe
i postawiono supermarket.

Późniejsze pojęcie holokaustu
to wtórne dzieło nieudolnych naśladowców
strzelających zza węgła
w kierunku dzieci Palestyńskich,
dla nich brak zgody na mordowanie
jest przejawem antysemityzmu,
mimo tego, że po obydwu stronach barykady
zarówno jedni, jak i drudzy, są Semitami.

W tajnym laboratorium
wymyśliłem gorączkę krwotoczną Marburg,
protoplastę bardziej zjadliwej Eboli,
którą wyczarteruję na Heathrow
we wszystkie strony.

Jestem panem świata, dzięki
skopolaminie zawartej w pięknych kwiatach
powodujących dziwne sny
są mi posłuszni niewolnicy z dzielnic biedy.

Podobnie jak mieszkańcy centrum
należący do establishmentu, spragnieni
czułości w Klubie Cocomo
z kartą bez limitu nie myśląc o jutrze.

 

 

 

 


 

 

Index wierszy