Kłamstwo ostatnie
lub prawda co wyszła i czytelnikowi się jawi jasno nie pokrętnie
jak wiersz pisany u bramy poranka dnia. gdy dzień czyni nadzieję
następnym dniom, i starczym kościom przypomina że stopy dziecięce
biegały po zawilcach rosą tchniętych. a słońce tak cudownie świeciło
w południa, drzewo czereśniowe te hen na polu co rosło użyczało cienia.
ludzie ptaki, okręt- szpaki szare co połyskują stadnie nadlatując,
czyniły w mojej głowie dźwięki dźwiękonaśladowcze- nie czyniły
większych szkód drzewu rosnącemu na miedzy- te żółto dzioby umiłowane
przez anioły innych ptaków nie wyliczę, a przecież mógłbym pośród wielu
zapachów i smaków przywołać choćby pajdą chleba z śmietaną posypaną cukrem,
przywołać to co zachwyca- gdy braknie tchu miła w zachwycie...
pamiętam kieszenie pełne czereśni, pestkami strzelałem ze swojej procy
do stracha na wróble, w tym dniu wypadłem z bocianiego gniazda co było
dziecku statkiem, okrętem. mało nie straciłem oka, już wiedziałem że będę
malował to wszystko co jest czasem ulotne.
27 grudzień 2003