Camille Claudel
I
Rozkwitł ogród w domu wariatów przebywam u wrót
piekieł w krainie lodu i piasków Sahary tu są runy
Twarz Arreatu tarcza burzy homunkulus co w retorcie
alchemików urósł i wszechobecny smak barbituranów
Piszę do mędrca na cokole za oknem sztychy japońskie
tworzą impresje to już trzydzieści wiosen
życia mojego jesień pośród wariatek z Montdevergues
Większość rzeźb w pracowni zniszczyłam pozostały tylko
porozbijane skorupy popielniczek gromada głodnych
kotów które karmiłam i myśl że nie pocznę żadnego
owocu
II
Mówią że jestem ciągle bardzo brudna
pozwolono mi w kuchni samej przygotowywać posiłki
bo boję się że zostanę otruta
Z okna pokoju w przytułku dla umysłowo chorych
nie widać pobliskiego Awinionu
tym bardziej mojego Studia
więc patrzę na tych obok co ślinią się bo są poza
własną kontrolą
Nie pasują biedne szpaki w upierzeniu juvenalnym
do piękna które odczuwa mój brat Paul
on widzi w nich jedynie upadłe umysły niewarte
głębszych dociekań
ukarane przez Boga dobroci i mądrości
Tak myśli od kiedy został sukcesorem świętej sprawy
pierwszym po Dante poetą chrześcijaństwa
Ale do końca życia co kilka lat będzie odwiedzał
swoją siostrę przez rodzinę wyrzuconą z pamięci
Starą pokurczoną ona świszczącym szeptem
opowiada mu na ucho rzeczy
których on nie rozumie kompletnie Gdy mówię
że jestem tu i nie wiem dlaczego
Pytam czy ten żart długo jeszcze potrwa
|