astrape

wstałem wcześno bo to lato żniwa żęcie
moje korabi wóz drabiniasty niczym żaglowiec
polna flotylla masztowców słońce przeplata
się z deszczem jak za dni noego

a wy w mieście macie jeszcze śpiochy w oczach
gdy ja już dawno na nogach jestem
trzeba będzie zbierać kłosy za żniwiarzem
tak naprawdę to nie jestem stąd jestem biednym
cudzoziemcem

odpoczywam przy dziesiątku snopów z pełną
miarą ziaren na chleb też ten w przenośni
w kance kompot z jabłek są kanapki pamiętam
tę ucztę na kocu w dniu apokalipsy gdy dzień
się kończył a pod snopami harcowały polne myszy

nieuchronnie zbliżał się koniec lata zapełniały
się ziarnem spichrze te małe i te duże dopełniał
się cykl snu i przebudzeń bo ponoć wszystko
płynie jest w ruchu bywa zmienne




 

 

 


 

 

 

Index wierszy