ANTRAKT
Bob jest tak stary jak księgi święte
pergamin skóry złuszczona łupina orzecha
Tkanki zamierają a dłonie rozbrzmiewają
partyturą zaawansowanego Parkinsona
Pamięć pachnie konwalią nad promenadą
zastaję go pogrążonego w myślach
Pomiędzy mgłą na krańcach zachodu
tam gdzie zawiaduje bóg snu Hypnos
i nie docierają promienie świtu
A oślą łąką która jest pełna stokrotek
po której biegł będąc w pełni sił
Czując się tak jak młody Bóg w Elizjum
na wyspach szczęśliwych w krainie
młodości W której śnił swój eden
Kobiety mają szerokie biodra ich miednice
są po to by rodzić dzieci które stworzą
kolejne dzieci Nim się skurczą i zgarbią
A na fotografii wyblakną w niepamięć odejdą
z tą nadzieją że idąc trafią w światło